1. Przedszkole - Nasze pieski

Idź do spisu treści

Menu główne:

1. Przedszkole

Od najmłodszych lat chciałem mieć przyjaciela któremu mógłbym ufać. Takim niezawodnym przyjacielem człowieka jest pies.  Niestety mieszkaliśmy w mieście na trzecim piętrze. Rodzice nie chcieli się zgodzić na to abym w takich warunkach miał nawet najmniejszego pieska. Marzyłem wtedy co najmniej o malutkim pinczerze (ratlerek).
Na pierwszym zdjęciu widać mnie w budzie pięknego i świetnie wyszkolonego owczarka. Pamoętam że ciagle wypychał mnie z tej budy bo to była jego buda a nie moja. Ale jegogo przewodnik a wój mojej mamy kazał mu siedziec to usłuchał i udostepnił mi bude do zdjecia. Piesek nazywał sie Bobi. Umiał wiele sztuczek. Taką popisowa sztuczką było - gdy w pozycji siad na nosie kładło
mu się kostkę sukru. Bobi spokojnie siedział. Gdy wujek liczył  1, 2, 4, 6, 3. To dopiero po wymienieniu liczby trzy piesek zgrabnie podrzucał nosem kostkę do góry i zgrabnie ją łapal.
Z pieskami zaprzyjaźni
ałem się zatem na wakacjach. Przebywaliśmy u innego wuja w Kościanie koło Poznania który był weterynarzem . Były u niego trzy pieski  Pusia, Azor i Flos. Trudno mi dzisiaj określić jakiej rasy były te pieski. Pusia  miała futerko z bardzo długim włosem, umaszczenie brązowe.  Mieszkała w budzie ogrodzonej siatką – bo lubiła gonić i łapać kury które chodziły po podwórku. Na zdjęciu widać mnie przy ogrodzeniu z Pusią. Azor był wyżłem – psem myśliwskim.  Najchętniej bawiłem się z Flosem  który mi wszędzie towarzyszył. Flos  bardzo lubiał  jeździć w wózku, stąd zdjęcie – ja i Flos w wózku.
Inną moją przygodą z pieskiem była kiedy przebywaliśmy na wakacjach w Ustroniu. Mieszkaliśmy tam u leśniczego który miał wyżła. Na spacery zawsze zabierałem tego pieska  -  
patrz zdjęcie. Gdy byliśmy w Zakopanem bardzo chciałem zabrać do domu śliczne szczeniaki owczarka podhalańskiego - ostatnie zdjęcie.
W okresie wojny przeprowadziliśmy się ze śródmieścia  na obrzeża Katowic. Mimo że warunki na posiadanie psa się bardzo poprawiły, w tym ogród naokoło domu i dużo wolnej przestrzeni
jak pola i łąki wokoło, to warunki zewnętrzne nie pozwoliły na spełnienie się mojego pragnienia. Takimi warunkami zewnętrznymi  były, niepewność jutra i trudności z wyżywieniem.
Nie znaczy to że w okresie tym nie miałem kontaktu z pieskiem. Na wakacje jeździłem do dziadka do Sibicy koło Cieszyna.  Mieli tam małego pieska który nazywał się Czoki. Czoki był bardzo samodzielnym pieskiem. Często wychodził na dwa dni  ns wyprawy po wsi, po czym wracał zmęczony i pół dnia przesypiał.  Niemniej lubił towarzyszyć mi na spacerach po okolicy.

 
 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego